Podróżowanie jest
ciekawe, w dużej części, przez różnice jakie dostrzegamy między
zagranicą, a naszym krajem rodzinnym. Te, które od razu rzucają się
w oczy, wydają się najciekawsze dlatego własnie, że są takie wyraźne.
Poniższy artykuł będzie o garstce ciekawostek tajwańskich.
Lujhu dystrykt, gdzie
mieszkam, to miejsce gdzie wzdłuż dróg i jezdni nie ma chodników.
Właściwie to nie ma ich tu wcale. Oczywiście stawia to
przechodniów w niekorzystnej sytuacji, bo albo chodzą po ulicy,
wprost pod kolami wszechobecnych skuterów, albo przechadzają się
niemalże po pokojach gościnnych mieszkań na parterze. Ponieważ w
tych ostatnich albo w ogóle nie ma drzwi, albo są wiecznie otwarte,
życie rodzinne toczy się wprost na ulicy. Z resztą mało kto tu
chodzi pieszo, dlatego, w większości przypadków, prośba o
wskazanie drogi kończy się udzieleniem rady wzięcia taksówki lub,
w najlepszym wypadku, wskazaniem najbliższego przystanku
autobusowego. Te jeżdżą bez określonego harmonogramu, ale dość
często, a sama opłata nie jest wygórowana. Szczególnie, jeśli
wziąć pod uwagę, że opłatę za przejazd uiszcza się po wejściu
do autobusu, wrzucając, według uznania, odliczone monety, do
umieszczonego obok kierowcy pojemnika ze skomplikowanym systemem
zapadek. To uniemożliwia kierowcy skuteczne kontrolowanie
wniesionej opłaty, chyba, że ma on wyjątkowo dobrych słuch i z
brzęczenia monet o metalowe pudełko jest w stanie stwierdzić czy
zapłaciliśmy przepisane dwadzieścia siedem dolarów tajwańskich,
czy może, na przykład, dwadzieścia cztery. Żeby było
sprawiedliwie, bilety nie są w ogóle wydawane.
Poruszanie się skuterem,
przy niewielkiej ilości egzekwowanych przepisów, jest wyjątkowo
wygodne. Może właśnie z tego powodu i dla bezpieczeństwa
uczestników ruchu, najważniejszym przepisem, ważniejszym nawet niż
stop na czerwonym świetle, jest, dla skuterów, zakaz skrętu w
lewo. Niewątpliwie komplikowałoby to dojazd do wyznaczonego celu,
gdyby za każdym razem trzeba było objeżdżać przecznice, tak aby
znaleźć się w konkretnym odcinku drogi. W związku z tym, iście
ciekawym rozwiązaniem, jest manewr skrętu w prawo, pod prąd i
zawrócenie tak aby ustawić się w żądanym kierunku. Może, po
części, z tego powodu większość skrzyżowań wyposażona jest w
liczniki odmierzające czas do zmiany świateł, bo o ile czerwone to
sugestia żeby się zatrzymać, o tyle zielone to
świętość, upoważniającą kierującego do staranowania każdej
napotkanej przeszkody, jeśli nie dosłownie, to na pewno werbalnie.
Z resztą z liczbami
sytuacja na Tajwanie jest dużo ciekawsza. Drugie piętro to, tak
naprawdę, według naszej nomenklatury, pierwsze, bo tutejsze
pierwsze to po naszemu parter. Niby wiele to nie zmienia, ale
pozornie, nachodzić trzeba się mniej. Kilogram, z kolei, waży
jedynie 600 gramów (tzw. tajwański kilogram), a przez to i
nadźwigać można się dużo mniej. Data na Tajwanie też jest
specjalna, bo według lokalnego kalendarza mamy właśnie setny rok,
ale to akurat ma wszystko do czynienia z polityką i utworzeniem tzw.
Republiki Chińskiej (więcej na 100.10.10).
Podobno ilość sklepów
samoobsługowych, na kilometr kwadratowy i na obywatela, jest na
Tajwanie największa na świecie. Łatwo w to uwierzyć przechadzając
się po dowolnie wybranej ulicy. Szansa dopicia puszki napoju
gazowanego, nawet do połowy, zanim dojdzie się do kolejnego 7/11,
Family Mart, itp., jest równa zeru. Chociaż akurat inwestycje w
puszki nie są najlepszym pomysłem, bo te same napoje w objętości
prawie siedem razy większej są tylko dwuipółkrotnie droższe.
Tyle tylko, że wtedy chodzenie z nimi, co oczywiste, raz, że jest
dużo mniej wygodne, a dwa, że, z braku publicznych toalet, dużo
bardziej ryzykowne.
Bez problemu natomiast
trafimy na gar kuchnie i stoiska z jedzeniem smażone na głębokim
tłuszczu, których ilość jest odwrotnie proporcjonalna do ilości
koszy na śmiecie. Tych jest chyba jeszcze mniej niż chodników,
podobnie jak szczoteczek do zębów z twardym włosiem. Są za to do
wyboru szczoteczki miękkie, bardzo miękkie, super miękkie i wręcz
puszyste.
Natomiast bezapelacyjnym
zwycięzcą, według mnie, w kategorii dziwnostki, jest urządzenie
do ewakuacji podczas pożaru. Na uczelni, przy co którymś oknie,
przymocowany do podłogi, jest metalowy drążek na teleskopie. W
razie konieczności lub nieodpartej pokusy zejścia po pionowej
ścianie, do wspomnianego drążka przyczepia się uprząż na
kołowrotku i ... cóż reszty w instrukcji już nie mam, ale
przypuszczam, że projektanci mieli na myśli powolne ześlizgiwanie
się w tej uprzęży po ścianie. Nie do końca jestem pewien co do
skuteczności tego wynalazku, mam jednak nadzieje, że brak dźwigni
kontrolującej prędkość opadania, to nie przeoczenie i zastąpiono
ją jakimś mechanizmem zapadkowych wewnątrz kołowrotka. Wątpię w
jego skuteczność także dlatego, że ciężko jest mi sobie
wyobrazić zestresowanych ludzi, których języki ognia smagają po
włosach, upinających te wszystkie klamry i sprzączki, a potem w
spokoju ewakuujących się po pionowej ścianie, parę pięter w dół.
Niektóre różnice są
tak oczywiste, że aż rzucają się w oczy. Inne są dużo bardziej
subtelne i cięższe do wyłapania. Na przykład znana, z Wielkiej
Brytanii lub Stanów Zjednoczonych, melodia mobilnego sprzedawcy
lodów, na Tajwanie, wygrywana jest przez śmieciarkę. Ciężko
zaprzeczyć, że podróżowanie to ciągłe odkrywanie różnic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz