Manila I

To już mój trzeci pobyt na Filipinach, ale poza lotniskiem w Manili nie znam nic. To akurat nie rożni się bardzo od portów w innych stolicach, ale daleko mu do wygody lotnisk w Singapurze czy Hong Kongu. Niemniej jednak, spędzone tam łącznie paręnaście godzin, uważnemu obserwatorowi pokaże kawałek historii Filipin. Lotnisko nazwane zostało na cześć Benigno Aquino, zdrobniale Noynoy, który od lat siedemdziesiątych XX wieku stanowił trzon opozycji do reżymu Marcosa. Noynoy Aquino twierdził, że za Filipińczyków warto umrzeć (The Filipino is worth dying for) i taki też właśnie go spotkał los, parę minut po wylądowaniu na lotnisku w Manili w osiemdziesiątym trzecim. Jego naród upamiętnił go świętem narodowym w dniu zabójstwa, nazwał lotnisko w stolicy jego imieniem i umieścił wizerunek na banknocie pięćset pesowym. Ja tym razem wylądowałem o trzeciej nad ranem po odbyciu takiej samej podroży z Tajwanu jak Noynoy Aquino, ale kraj do którego przybyłem jest zapewne innym do którego on wrócił.

Mimo, że Cebu Pacific należy do tak zwanych tanich przewoźników, ceny biletów nie zawsze do takich należą, szczególnie jeśli podroż odbywa się przed świętami, a podróżny zamiast jednego potrzebuje dwóch biletów, bo rezerwując pierwszy, z piwem w reku, pomylił daty.

Żadna stolica, którą znam, w kraju trzeciego świata, nie jest nocą miejscem przyjaznym dla turystów. Mimo tego do hostelu postanowieniem pójść pieszo, wyposażony w odręcznie narysowaną mapę trzech kilometrów jakie miałem do przebycia. Około piątej rano, po dwóch godzinach kluczenia w dzikim ulicznym ruchu postanowiłem zachować się jak na turystę przystało - skorzystałem z taksówki. Obciążony plecakiem z książkami, w końcu podróżuję z miejsca gdzie studiowałem, ubraniami i innymi przyborami do golenia, z torbą pełną sprzętu nurkowego, nie mogłem przez te dwie godziny zajść daleko, ale wnioskując z trasy jaką podążał taksówkarz przebyłem dobre dwadzieścia kilometrów. Kierowcy, na szczęście, w pewnym momencie, znudziło się wożenie mnie po Manili i postanowił wysadzić ciągle dopytującego pasażera czy już dojechaliśmy, na pierwszej lepszej stacji benzynowej, na bulwarze Roxas [czyt. Rohas]. Uliczka, na której znajdować się miał mój hostel, istotnie odchodzi od tego bulwaru, tyle tylko, że ten ciągnie się od portu i dzielnicy Tondo (o tej za chwile), przez dzielnicę z Ministerstwem Spraw Zagranicznych i Bankiem Centralnym, niemal aż do lotniska, czyli będąc średniej długości arterią Manili liczy ponad piętnaście kilometrów. Na tym odcinku można jak w pigułce zobaczyć czym są Filipiny. Marmur, fontanny i limuzyny dzielnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych, sąsiadują ze stoiskami sprzedawców papierosów i gum do żucia, których cały kram wart jest co najwyżej dziesięć dolarów, wliczając ubranie właściciela i stołek na którym ten siedzi, ale który to kram służy im za ich miejsce na ziemi, gdzie śpią, jedzą i pracują, pośród tłumu przechodniów, znieczulonych na rażącą w oczy biedę, spalin i hałasu pojazdów. Te ostatnie występują w takiej różnorodności, że sprawiedliwość można im oddać jedynie w osobnym artykule, dlatego w tym miejscu nadmienię tylko, że jeśli coś ma koła to na Filipinach służy za taksówkę albo pojazd dostawczy.

Wysadzony na stacji benzynowej, mój umysł w mgnieniu oka odgrzebał techniki przetrwania, które zebrane przez lata zasypiają snem zimowym, kiedy tylko życie robi się wygodne. Zanim kolano opuściło taksówkę, paręset osób w promieniu dwustu metrów, już wiedziało, że jest białe, a jako takie musi być bogate, ponieważ każde takie, według lokalnej wiedzy, jest częścią bankomatu połączonego sztywnym łączem z maszynką do drukowania pieniędzy, gdzieś tam na bogatym zachodzie.
Doświadczenie wypatrzyło kierowcę rikszy śpiącego wygodnie w swoim pojeździe. Zanim zdążyłem się odezwać, ten już obudzony i niemal rześki, oferował swoje usługi, zapewniając, że hostel, którego szukam leży w ciemnym rogu uliczki tuż za nim. Oferując papierosa spytałem o drogę, głuchy na wcześniejsze wskazówki. Ten przejaw bogactwa spotkał się z biedą, która zachowała zdobycz na później - reserva Sir. Jeśli stać mnie na oddanie papierosa za peso, kiedy za dolara można dostać czterdzieści pięć peso, to oczywistym jest, że na co dzień sypiam na pieniądzach. Tłum wokół mnie gęstniał z każdym zdaniem, ale nie mogło być inaczej. Część druga przedstawienia polega na dokładnym dopytywaniu o drogę, dając sobie szanse na pokazanie pustych kieszeni i braku dwudziestaka na serwis, żeby po uzyskaniu informacji udać się dokładnie w przeciwnym kierunku. Pierwszy sprawdzian z przeżycia w miejskiej dżungli trzeciego świata zdałem niemal celująco, bo po odwiedzeniu paru miejsc, gdzie łóżka można wynająć na godzinę, nabawiając się przy okazji trypla, znalazłem cel swojej podroży Townhouse Hotel, 201 Roxas Bulward # 31 Bayv, Tambo, Paranaque City.

Słońce, jak zawsze tutaj, od szóstej rano zaczynało swoją dwunastogodzinną wędrówkę po bezchmurnym niebie, zapowiadając piękny dzień, który postanowiłem przespać - w pokoju z piętrowym łóżkiem za 300 peso dobę.

Część druga...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz