(Spisane w
Trabzonie i w autobusie do Istambulu)
Zupelnie nie
bylem przygotowany na przyjazd do Zugdidi, wiec nie mialem ani odrysowanej
mapy, ani bladego pojecia jak dostac sie do Abchazji. Poniewaz nie chcialem w
sennym miescie wzbudzac niepotrzebnego zainteresowania, wiec czekajac na
otwarcie kafejki inte
rnetowej dumalem w parku palac papierosy. Centralny bulwar Zugdidi z duzym parkiem robi bardzo dobre wrazenie, w przeciwienstwie do ogromnego targu, ktory wydaje sie byc scislym centrum miasta. Tak szybko jak nabralem ochoty do eksploracji placu targowego, tak szybko ja stracilem wdepnawszy, dziurawym butem, w kolejna breje, z ktorej dopiero co czmychnal szczur wielkosci kota.
rnetowej dumalem w parku palac papierosy. Centralny bulwar Zugdidi z duzym parkiem robi bardzo dobre wrazenie, w przeciwienstwie do ogromnego targu, ktory wydaje sie byc scislym centrum miasta. Tak szybko jak nabralem ochoty do eksploracji placu targowego, tak szybko ja stracilem wdepnawszy, dziurawym butem, w kolejna breje, z ktorej dopiero co czmychnal szczur wielkosci kota.
W zamian za
papierosa otrzymalem informacje na temat
kierunku, w ktorym mam sie udac zeby dostac sie nad rzeke Inguri, bo tam
wlasnie jest poludniowa granica Abchazji i jedno z dwoch przejsc granicznych.
Bedac jeszcze w Szkocji wyslalem list emaliowany do ambasadora Gruzji w Polsce
z prosba o zgode na przekroczenie drugiego z przejsc granicznych Abchazji –
tego z Rosja na rzece Psou. Poniewaz moja inwencja nie zostala wynagrodzona
postapilem sztampowo i wniosek wizowy wyslalem do instytucji nazywajacej siebie
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Abchazji na adres - midraconsul@gmail.com. Mimo, ze mialem na
nia czekac piec dni, czyli przynajmniej do poniedzialku od czwartku, to zgode na
wjazd dostalem juz w sobote, jeszcze przed wylotem z Polski do Gruzji.
Wnioskuje z tego, ze Abchazom, bardziej niz ambasadorowi Gruzji, zalezy na moim
przyjezdzie, bo wszelaka administracja robi cokolwiek przed terminem jesli jest
to z korzyscia dla niej. Pospiech w okazaniu swojej suwerennosci ze storny
Abchazow jest poniekad zrozumialy, podobnie jak milczenie administracji
gruzinskiej, ktora najprawdopodobniej nie wypracowala procedury odpowiedzi,
nawet odmownej, na podobne zapytania.
Czekajac
az marszrutka zapelni sie pasazerami tworzylem podwaliny poprzedniego tekstu,
az wreszcie, w coraz silniej padajacym deszczu, ruszylismy. Po niespelna pol
godzinie i biedniejszy o jedno lari wysiadlem, w jeszcze wiekszym deszczu, a
usluzny kierowca wskazal jedyny mozliwy kierunek i z przekora powiedzial:
Abchazju. Gruzinska policja grzecznie poprosila o papszport i robiac blad w
moim imieniu, straznik wpisal mnie na liste osob opuszczajacych te strone
mostu. Spodziewalem sie jednak jakis problemow, wierzac, ze moj wjazd zablokuje
jakis system komputerowy, ale zobaczywszy rejestr prowadzony w zeszycie, az zasmialem
sie ze swoich bezpodstawnych obaw. Oczywiscie i tu pogralem na diabolo
otrzymujac w zamian oklaski. Mimo, ze nie pierwszy raz spotykam sie z taka reakcja
na moj podrozny cyrk, to za kazdym razem zastanawiam sie czy niedorzecznosc
sytuacji , w ktorej przekraczajac granice otrzymuje brawa lub pieniadze, jest
tylko dla mnie oczywista.
![]() |
Mercedes typu chabeta |
Po polnocnej
stronie wladze zadbaly o schludny militarystyczny wyglad, przystrajajac
szpalery dla pieszych drutem kolczastym, instalujac monitoring i, pewnie na
potrzeby turystow, ogromna flage na jeszcze wiekszym maszcie wraz z tablica
informujaca do jakiego kraju wlasnie ow podrozny przybyl. W takiej scenerii woz
opancerzony wydawal sie naturalnym dodatkiem. Jako prawdziwie zagraniczny gosc,
zostalem poproszony o udanie sie do punktu kontroli paszportowej srodkiem
drogi. Zalowalem, do czasu, ze nie starczylo mi odwagi aby wyciagnac kamere.
Pare minut pozniej, przez pol weneckie lustro, odpowiadalem, najwyrazniej
poprawnie, na zadawane pytania o cel podrozy, bo bez sprawdzenia bagazu
zostalem wpuszczony na teren republiki, gdzie od razu moglem podziwiac jeszcze
wieksza flage, jeszcze wieksza tablice informacyjna i dyskutowac z
taksowkarzami o geografii prowincji. Taksowkarze, jak i urzednicy, niezaleznie
od szerokosci geograficznej, maja pewien zestaw immanentnych cech. Kilometry,
ktore ci pierwsi maja przejechac z klientem, sa nie tylko najdluzsze, ale
przede wszystkim najdrozsze. Widzac, ze ja raczej do Suchumi pojde pieszo, niz
pojade do taksowka do Gali, nagle znalazla siemarszrutka. Poniewaz w
przygranicznym kantorze nie moglem wymienic zadnej waluty, a zawsze mam przy
sobie pieniadze banknoty z parunastu krajow, kierowca zgodzil sie przyjac poczworna
zaplate w gruzinskich lari. Na sile wpakowal mnie do pojazdu, przypieczetowujac
tym samym, zapewne w swoim mniemaniu,
zawarta umowe przewozu. Niestety zaden kierowca marszrutki nie jest w stanie
zrozumiec, ze o ile cena ich transportu czesto bywa przystepna, o tyle wygoda
podroznych nigdy taka nie jest, a wpychanie mnie na siedzenie miedzy dwie
postawne panie, na pol godziny przed odjazdem, napotka moj opor.
Po paru minutach
posrod tych chien i sepow pojawil sie turysta, ktoremu tak dobrze z oczu
patrzylo, ze mogl byc to tylko Polak. Kuba okazal sie byc zrodlem nie tylko
dobrych pomyslow, ale takze inteligentym facetem, z ktorym rozmowa dostarczala
zdrowej pozywki intelektualnej. On przyjechal do Abchazji na miesiac na,
roboczo przeze mnie nazwany, wolontariat bezposredni. Poniewaz bedac zwartym i
gotowym, czesto trzeba placic za swoja prace i poswiecenie na wolontariacie, a
juz na pewno trzeba placic za wikt i opierunek, jego pomysl wydal mi sie od
razu rewelacyjny. Znalazlwszy Andreja na helpex.net przyjechal pomoc mu w pracy
w zamian otrzymujac prawo mieszkania w „hostelu”, ktory tenze prowadzi.
Za pietnascie
lari obaj dojechalismy do Gali, a poniewaz zaden z nas nie mial rubli,
postanowilismy do Suchumi jechac stopem. Pol machniecia moja prawa reka pozniej
jechalismy w odpowiednim kierunku. Poniewaz tutaj jezdzi sie tym szybciej i tym bardziej
brawurowo im pojazd jest w gorszym stanie techniczny mozna rzecz, ze jechalismy
na zlamanie karku. Jesli chodzi o
autostop w Abchazji, to rzecz mozna mile zlego poczatki.
Socreal w
Abchazji widac na kazdym kroku, poczynajac od ni to budy ni to straznicy na granicy.
Ogladajac architekture, z jednej strony mialem wrazenie, ze swiat sie tutaj
zatrzymal w latach 60-tych ubieglego wieku, z drugiej, ze bardzo przyspieszyl
widzac poniszczone i opuszczone domy w stylu prawie nowoczesnym. Ile z tych
zniszczen to wynik bezposrednich dzialan wojennych, a ile nastepstwo samej
wojny w postaci czystek etnicznych, trudno stwierdzic. Ale opowiesc Kuby o
Gruzinie, ktorego spotkal w Kutaisi, ktory wygnany z Abchazji, ze lzami w
oczach prosil o zdjecie swojego dawnego domu, zapadla mi mocno w pamieci.
Po drodze bloki szkielety i domy rudery skutecznie zasmiecaja raczej nudny krajobraz. Poniewaz na stacji benzynowej byla tylko obsluga, kierowca naszego tranportu zatankowal wprost z cysterny, ktora wydaje sie byc tutaj popularnym sposobem napelniania baku. Wlasciwie dojechalismy do Suchumi bez problemow, ale poniewaz okazalo sie, ze kierowca to jednoczesnie student, nie najpilniejszy ale jednak, ksztalcacy sie na inzyniera, wiec po drodze zawitalismy jeszcze na jego uczelnie. Zaden napis nie definiowal budynku wprost, ale atmosfera sugerowala, ze istotnie moze to byc kampus. Zamiast po pieciu minutach z podpisem wrocil po godzinie z tlumaczeniem, ze podpisu caly czas nie dostal i wroci za kolejne dwadziescia minut. Liczac na nocleg w hostelu i zadowolony z towarzystwa postanowilem poczekac z Kuba. Ciagle bez rubli probowalismy kupic kawe w studenckim barze, ale o takiej herezji jak platnosc dolarami, barowa nie chciala slyszec. Dopiero kiedy Kuba, barista z zawodu i zamilowania, podrozujacy z aeropressem i zmielona kawa (!), poprosil pania barowa o wrzatek, ta sie zlitowala i dala nam dwie kawy za kreske.
Rozlozeni na
trawie umilalismy sobie czas rozmowa, a
Kuba zwrocil mi uwage na fakt, ze ze dla zielonego jeszcze podroznika,
srodowisko hostelowe jest bardzo stymulujace, z ludzmi z calego swiata,
wymieniajacymi doswiadczenia, przezycia i spostrzezenia. Ale ten urok szybko
mija, po odsaczeniu jednostek podrozujacych z tym samym przewodnikiem, „robiacymi”
z niego kolejne strony. Istotnie brak w tej mieszance swiezosci, a sam wywar
jest zatechly.
Przegrawszy
najwyrazniej z machina uczelniana, kierowca postanowil nas odwiezc do Suchumi,
a my dojsc do centrum i zakupic rubelki. Co zakret wydawalo mi sie, ze miasto
albo rozkwitnie pieknem, albo uschnie z braku swiezosci. Na paru budynkach
ciagle widnialy slady wojny, inne wydawaly sie po prostu opuszczone, jeszcze
inne byly w trakcie budowy. Nigdzie nie bylo widac ani sladu gruzinskosci, wiec
przypuszczam, ze stepione nie jeden srubokret odkrecajac stare tabliczki z
nazwami ulic i zastepujac je takimi z nazwami w jezyku rosyjskim i abchaskim.
Bogatsi o
obco-lokalna walute, udalismy sie do restauracji , na uczte zlozona z kurczaka
i chleba zakupionych, odpowiednio w sklepie i w piekarni. Na miejscu dokupilismy trzy piwa
i dwie kawy, ktore rosyjskim zwyczajem zostaly zaserwowane od razu, tak zeby
nie bylo watpliwosci, ze i nas stac.
Znalezienie
hostelu na ulicy Armenskiej nie bylo wcale latwe, bo po pierwsze ulica Armenska
to jest cale wzgorze za poludniowym wjazdem do Suchumi, z numerami
umieszczonymi w najlepszym razie losowo, a po drugie poniewaz hostel jest
prawie tajny i w pelni nielegalny. Kiedy
ktores nocy zagadniety przez Rosjan gdzie tenze sie znajduje, prowadzilem ich
kretymi uliczkami, zastanawialem sie czy przypadkiem nie jest to tajna policja,
a ja nie zlamalem wlasnie regulaminu hostelu, mowiacego, ze w razie pytan gosc
ma odpowiadac, ze mieszka tam jako przyjaciel wlasciciela i zadnym razie nie
placi.
Kuba nie mial
adresu, tylko pare zdjec i opis jak trafic. Ale, ze wskazowki typu za ladnym,
duzym i nowym domem w prawo nigdzie nas nie doprowadzily, po prostu, jak to na
wsi, rozpytalismy sasiadow. Bo w tym miejscu Suchumi to najprawdziwsza wies,
gdzie psy uwiazane na lancuchach ujadaja niemilosiernie na widok czegokolwiek
co sie rusza, droga niby jest, ale gdzie sie konczy, a gdzie zaczyna, nie
sposob zgadnac, a z peknietej rury wylewa sie woda towrzac mal strumyk, ktory
na stale stal sie juz punktem orientacyjnym.
Po jakim czasie
pojawil sie Andrej i ustaliwszy kto jest kto zaoferowal podloge w komnacie za
150 rubli za noc, albo lozko w innej za 250 rubli. W tanszym z pokoi sciane
zdobila skora niedzwiedzia i tajski bebenek, a na podlodze walaly sie tyczki
bambusowe, ktore rzekomo pry komplecie gosci mialy odddzielac spiacych. W
kuchni kuchenka gazowa podlaczona do butli, lodowka i ogromny regal skutecznie
zagracaly cala dostepna przestrzen, tak ze we dwoch jeszcze sie tam jakos
miescilismy, ale z towarzytwa bezczelnego kota musielismy zrezygnowac.
Wychodek, jak na warunki wiejskieprzystalo, byl na zewnatrz, podobnie jak
prysznic w, na wpol murowanej, wiacie. Warunki raczej spartanskie, biorac pod
uwage, ze w nocy z sufitu przeciekalo co lalo sie z nieba, ale za niecale piec
dolarow za noc nie wypadalo narzekac. Poza tym widok na Morze Czarne rekompensowal
wszelkie niewygody.
Zamiast dopelnic
obowiazku wizowego oproznilismy poltoralitrowa butelke slodkiego wina domowej
roboty, wymieniajac historie zyciowe i narzekajac na nowy porzadek, w ktorym
dzieci zawdzieczajace swoim rodzicom wychowanie i utrzymanie przez dlugie lata,
po osiagnieciu doroslosci, nie czuja sie im w zaden sposob zobowiazane. Nocne
Polakow rozmowy w najlepszym stylu.